Szkolenie GiP „Sytuacja wierzyciela w postępowaniach restrukturyzacyjnych i postępowaniu upadłościowym”

19 lutego 2025 r. eksperci Gardocki i Partnerzy Adwokaci i Radcowie Prawni: radca prawny, doradca restrukturyzacyjny Piotr Glonek oraz adwokat, doradca restrukturyzacyjny Piotr Korzeniowski przeprowadzili szkolenie dla spółki leasingowej „Sytuacja wierzyciela w postępowaniach restrukturyzacyjnych i postępowaniu upadłościowym”.

▶️ Trendy, statystyki, zmiany legislacyjne w dziedzinie postępowań restrukturyzacyjnych i upadłościowych
▶️ Rodzaje postępowań restrukturyzacyjnych, ich przebieg, charakterystyka, różnice: postępowanie o zatwierdzenie układu, przyspieszone postępowanie układowe, postępowanie układowe, postępowanie sanacyjne
▶️ Prawo restrukturyzacyjne a układ: zakres objęcia układem, propozycje układowe, głosowanie nad układem, zatwierdzenie układu, odmowa zatwierdzenia układu, skutki i obowiązywanie układu, zmiana układu, uchylenie i wygaśnięcie układu, układ częściowy
▶️ Wierzyciel w postępowaniu restrukturyzacyjnym, prawa i obowiązki wierzyciela
▶️ Prawo restrukturyzacyjne i prawo upadłościowe a umowa leasingu, umowa pożyczki
▶️ Wpływ ogłoszenia upadłości i otwarcia postępowań restrukturyzacyjnych na inne postępowania

Chaos i biurokracja z informacjami o cenach prądu dla firm

Przedsiębiorcy, którzy w drugim półroczu 2024 r. korzystali z maksymalnych cen energii elektrycznej, pod rygorem konsekwencji finansowych muszą złożyć informację o korzystaniu z pomocy publicznej. Nie wszyscy wiedzą o tym obowiązku, a trzeba go spełnić do 28 lutego 2025 r. Termin prawdopodobnie zostanie wydłużony, jednak ustawodawca nie zdąży odpowiednio wcześnie wprowadzić stosownych przepisów. Tak czy inaczej, firmy żmudnego wypełniania dokumentów nie unikną.

Mechanizm maksymalnych cen energii elektrycznej, który do tej pory dotyczy gospodarstw domowych i tzw. odbiorców wrażliwych, do końca 2024 r. obowiązywał też przedsiębiorców z sektora małych i średnich przedsiębiorstw (MŚP).

Obowiązek informowania o pomocy publicznej

Ustawodawca zorientował się, że może to stanowić pomoc publiczną w rozumieniu przepisów unijnych, a w związku z tym firmy korzystające z niższych cen energii powinny się z tego wsparcia rozliczyć. Ustawa z 27 listopada 2024 r. (pełny tytuł: o zmianie ustawy o środkach nadzwyczajnych mających na celu ograniczenie wysokości cen energii elektrycznej oraz wsparciu niektórych odbiorców w 2023 roku oraz w 2024 roku oraz niektórych innych ustaw) określiła wsparcie dla przedsiębiorców z sektora MŚP jako pomoc de minimis lub pomoc publiczną udzielaną na podstawie art. 19c rozporządzenia 651/201. Beneficjenci, aby jej nie tracić, muszą złożyć sprzedawcy prądu stosowaną informację. Termin na złożenie formularza, nazwanego „informacją o pomocy”, mija 28 lutego 2025 r. Firmy, które korzystały z ceny maksymalnej w drugim półroczu 2024 r., a nie dochowają terminu na złożenie informacji lub złoża ją niepoprawnie, będą musiały dopłacić różnicę między ceną energii maksymalną a ceną wynikającą z umowy, za całe drugie półrocze 2024 r., wraz z odsetkami.

Już kilka tygodni temu pojawiły się sygnały, że wielu przedsiębiorców może mieć problem ze złożeniem na czas formularza. Po pierwsze, nie wszyscy są świadomi tego obowiązku. Po drugie, chociaż w założeniu miał być on przejrzysty, zdarzają się błędy w jego rozliczaniu. Trudności okazały się na tyle poważne, że biuro rzecznika małych i średnich przedsiębiorców zorganizowało w ubiegłym tygodniu webinar na ten temat.

Obecni na spotkaniu przedstawiciele grup energetycznych przedstawiali niepokojące statystyki na dzień 19 lutego:

  • PGE: 100 tys. spodziewanych formularzy, 40 proc. złożonych, 5 proc. zawierała błędy;
  • Energa: 89 tys. spodziewanych formularzy, 27 proc. złożonych, 10 proc. błędnych;
  • Enea: 52 tys. spodziewanych formularzy, 15 proc. złożonych, 14 proc. błędnych;
  • Tauron: 120 tys. spodziewanych formularzy, 25 proc. złożonych.

Ustawodawca chciał przedłużyć termin, ale nie zdążył

Już kilka tygodni temu pojawiły się głosy, że przedsiębiorcy potrzebują więcej czasu na rozliczenia. – Będziemy proponować przedłużenie tego terminu do połowy roku – deklarowała jeszcze w styczniu na portalu X Paulina Hennig-Kloska, szefowa resortu klimatu i środowiska.

Faktycznie, przepisy przedłużające termin na złożenie informacji – z 28 lutego na 30 czerwca 2025 r. – zostały pospiesznie dopisane do procedowanego już wcześniej projektu ustawy o rynku mocy, dotyczącego zupełnie innej materii. Rząd bez większego rozgłosu przyjął nowe przepisy i złożył projekt do Sejmu. 21 lutego br. posłowie zdecydowaną większością głosów przyjęli ustawę (druk nr 1008, aktualny tytuł: o zmianie ustawy o rynku mocy oraz niektórych innych ustaw).

Problem w tym, że Senat zajmie się ustawą najwcześniej 27 lutego, a więc dzień przed upływem terminu na składanie informacji. Nawet jeśli w ekspresowym tempie poprze przepisy, potrzebny jest jeszcze podpis prezydenta i publikacja w Dzienniku Ustaw. A i tak przepis wydłużający termin na złożenie informacji wejdzie w życie po upływie siedmiu dni od dnia ogłoszenia.

Co się stanie po 28 lutego?

Innymi słowy: termin 28 lutego być może zostanie przedłużony, ale stanie się to już po 28 lutego.

– Mamy termin 28 lutego 2025 r. i to jest w tej chwili, jeśli chodzi o przepisy prawa, jedyny obowiązujący termin. Naprawdę bardzo prosimy, zachęcamy do składania tych informacji – mówiła na zeszłotygodniowym webinarze Anna Bednarska z Ministerstwa Klimatu i Środowiska.

Także spółki energetyczne informują swoich klientów o obowiązku złożenia „informacji o pomocy” do 28 lutego i instruują o konsekwencjach. –  Jeśli nie otrzymamy od Ciebie tego dokumentu, skorygujemy Twoje rozliczenia za II półrocze 2024 roku. Korekta zobowiąże Cię do zwrotu różnicy pomiędzy ceną maksymalną a ceną, która wynika z Twojej umowy. Do kwoty korekty doliczymy odsetki ustawowe od dnia rozliczenia – pisze w przykładowej informacji Energa. Podobne komunikaty wydali też inni sprzedawcy prądu.

– Zgodnie z obecną literą prawa, ci przedsiębiorcy, którzy nie złożą informacji do 28 lutego, będą mieli ustalone skorygowane ceny prądu za drugie półrocze 2024 r. Teoretycznie operatorzy powinni rozliczyć ich zużycie z tego okresu raz jeszcze, tym razem w oparciu nie o ceny maksymalne energii elektrycznej, a o ceny wynikające z zawartych przez przedsiębiorców umów sprzedaży energii, i naliczyć dopłatę stanowiącą różnicę między tymi dwoma cenami – komentuje Jakub Plebański, starszy prawnik w kancelarii Rödl & Partner, ekspert ds. prawa energetycznego.

Obowiązek jest, jeśli operator się zorientuje

Czy jest jednak jest sens wyciągać konsekwencje wobec przedsiębiorców za niedochowanie terminu, skoro termin ten lada dzień prawdopodobnie zostanie przedłużony? Projekt nie budzi większych sporów politycznych (w Sejmie poparło go 413 posłów) i wydaje się, że powinien zyskać akceptację większości senackiej i prezydenta.

Iwona Smolak, radca prawny w Gardocki i Partnerzy Adwokaci i Radcowie Prawni, zwraca uwagę w rozmowie z portalem prawo.pl, że jeśli przedsiębiorca między 1 marca a dniem wejścia w życie przepisu wydłużającego termin, zdąży już zwrócić różnicę pomiędzy ceną maksymalną a ceną wynikającą z umowy sprzedaży, sprzedawca energii elektrycznej dokona korekty takiego rozliczenia w kolejnym okresie rozliczeniowym. Potwierdza to Jakub Plebański, wskazując, że przewiduje tak art. 7 projektowanej nowelizacji ustawy o rynku mocy.

– Teoretycznie może się zdarzyć, że przedsiębiorca w jednym okresie rozliczeniowym zostanie zobligowany do wniesienia dopłaty, a w następnym otrzyma zwrot tej dopłaty – komentuje Jakub Plebański. Dodaje jednak: – W praktyce jednak przedsiębiorca zostanie wezwany do dopłaty dopiero wtedy, gdy operator zorientuje się, że przedsiębiorca nie złożył wymaganego oświadczenia w terminie. Jest więc bardzo możliwe, że zanim sprzedawcy energii ustalą obowiązek dopłat przez przedsiębiorców, dojdzie do wejścia w życie nowelizacji ustawy, która przedłuża termin na złożenie informacji do 30 czerwca 2025 r.

Gdy ustawa wreszcie wejdzie w życie, przepisy będą już jasne. – Informacje o pomocy – złożone przez uprawnionych przedsiębiorców – po dniu 28 lutego 2025 r. a przed dniem wejścia w życie ustawy z 21 lutego 2025 r. są uznane za złożone w terminie i podlegają weryfikacji przez podmiot udzielający pomocy zgodnie z przepisami ustawy o rynku mocy – wskazuje Iwona Smolak.

Problematyczny formularz i tak trzeba będzie złożyć

Podkreślmy, że obecne zamieszanie przesuwaniem terminu na złożenie informacji nie zmienia najważniejszego – przedsiębiorcy z sektora MŚP w końcu będą musieli z niższych cen prądu się rozliczyć.

Mec. Smolak uczula, że sankcje pierwotnie przewidziane za niezłożenie informacji o pomocy w terminie do 28 lutego 2025 r. będzie stosować się w przypadku niezłożenia tej informacji w terminie do 30 czerwca 2025 r.

Wypełnienie formularza może zaś w praktyce być kłopotliwe. Podczas webinaru na ten temat Grzegorz Kowal-Gąska z PGE Obrót mówił, że najczęstszym błędem jest niepoprawne podpisywanie formularzy, które zgodnie z ustawą powinny być sygnowane podpisem kwalifikowanym albo podpisem osobistym. Przedsiębiorcy przesyłają „informacje o pomocy” niespełniające tego warunku. – Są to po prostu skany oświadczeń podpisane odrębnie – i niestety, ale takie informacje przez nas są uznawane za błędne – mówił Grzegorz Kowal-Gąska.

Inne wskazane przez niego omyłki to literówki w nazwie firmy, pomylenie cyfr w NIP, podpisanie dokumentu tylko przez jedną osobę, w sytuacji gdy spółka powinna być reprezentowana łącznie przez więcej osób.

Jakub Plebański wskazuje na jeszcze jeden aspekt – oświadczenie składają wyłącznie mikro, mali lub średni przedsiębiorcy.

– Trzeba pamiętać, że do 1 lipca 2024 ustalaliśmy rozmiar przedsiębiorcy w oparciu o ustawę­ – Prawo przedsiębiorców, po 1 lipca 2024 rozmiar przedsiębiorcy określany jest w oparciu o unijne rozporządzenie 651/2024 – mówi ekspert. – Rozporządzenie przewiduje, że przy ustalaniu wielkości przedsiębiorcy należy wziąć pod uwagę także podmioty powiązane i partnerskie. Oznacza to, że część przedsiębiorców, która korzystała z cen maksymalnych przestała kwalifikować się do grupy odbiorców uprawnionych właśnie ze względu na zmianę sposobu określania wielkości przedsiębiorcy. Ustalenie wielkości nie jest więc proste, a prawdziwość złożenia oświadczenia na ten temat jest obwarowana odpowiedzialnością karną.

Dodatkowe wolne nie dla wszystkich. Uprawnienia dla honorowych krwiodawców

Honorowi krwiodawcy, którzy nie pracują w oparciu o umowę o pracę, są poszkodowani w kwestii odbioru dwóch dni wolnych za donację. Oni – jeśli nie ustalą tego z pracodawcą – nie mają możliwości skorzystania z tego przywileju. Posłowie uważają, że należy usunąć tę nierówność.

Chcą rozszerzyć uprawnienia przysługujące honorowym krwiodawcom

Autorzy petycji skierowanej do resortu zdrowia i resortu pracy podnoszą problem nierównego traktowania honorowych krwiodawców. Zwracają uwagę, że coraz więcej aktywnych honorowych dawców krwi zgłasza problem braku równego traktowania w zakresie przyznawania dni wolnych od pracy po oddaniu krwi. Ma on dotyczyć przede wszystkim osób zatrudnionych na umowach cywilnoprawnych (umowy zlecenia, umowy o dzieło) oraz samozatrudnionych.

– Obecne przepisy wykluczają te grupy zawodowe z możliwości pełnego skorzystania z uprawnień przyznawanych krwiodawcom. Brak tej regulacji nie tylko utrudnia regenerację po oddaniu krwi, ale także zniechęca osoby zatrudnione na umowach cywilnoprawnych do włączania się w ten niezwykle ważny akt społecznej odpowiedzialności. Problem ten będzie się nasilał w związku ze wzrostem liczby osób pracujących na umowach innych niż umowa o pracę – czytamy w treści petycji.

Tymczasem – zdaniem wnioskodawców – wprowadzenie regulacji przyznającej dwa dni wolnego po oddaniu krwi dla wszystkich krwiodawców, niezależnie od formy zatrudnienia, to nie tylko wyraz solidarności społecznej, ale także inwestycja w zdrowie i dobrobyt całego społeczeństwa.

– Tego rodzaju rozwiązanie zwiększyłoby liczbę potencjalnych dawców krwi i znacząco wpłynęłoby na poprawę dostępności krwi w systemie opieki zdrowotnej. Propozycja objęcia wszystkich krwiodawców uprawnieniem do dwóch dni wolnych jest najlepszym rozwiązaniem, ponieważ gwarantuje równość, motywuje do oddawania krwi i odpowiada na współczesne potrzeby rynku pracy, na którym coraz większą rolę odgrywają elastyczne formy zatrudnienia – argumentują autorzy pomysłu.

Pod dokumentem podpisali się posłowie Polski 2025 Kamil Wnuk, Barbara Okuła i Ewa Szymanowska.

Zmiany miałyby dotyczyć ponad 2,4 miliona osób wykonujących pracę na podstawie umów cywilnoprawnych. Jak podał Główny Urząd Statystyczny, tyle osób w połowie 2024 roku było zatrudnionych w ten sposób. Z kolei dane ZUS wskazują, że w 2023 roku ubezpieczeniu zdrowotnemu podlegało ok. 2 mln 250 tys. samozatrudnionych (w tej liczbie nie uwzględniono innych osób prowadzących pozarolniczą działalność, np. 29 tys. współpracowników i 68 tys. wspólników spółek, twórców i artystów).

Uprawień przysługujących w ramach prawa pracy nie da się łatwo przenieść na grunt stosunków cywilnoprawnych

– Oczywiście honorowe krwiodawstwo ma szczytny cel i należy je wspierać. Stąd też wprowadzone zmiany rozszerzające uprawnienia pracowników oddających krew dotyczące zwiększenia puli dni wolnych po donacji z jednego do dwóch – mówi Wioletta Żukowska-Czaplicka, ekspert ds. społeczno-gospodarczych w Federacji Przedsiębiorców Polskich.

Odnosząc się do propozycji przedstawionej w interpelacji, zwraca uwagę, że uprawnień przysługujących na gruncie prawa pracy nie da się w prosty sposób przenieść na grunt stosunków cywilnoprawnych. Choć jej cel może być słuszny, byłaby ona bardzo trudna do wprowadzenia na gruncie prawnym, a w praktyce powodowałaby szereg komplikacji wynikających ze specyfiki umów cywilnoprawnych.

– Prawo do dni wolnych z zapłatą wynagrodzenia, co do zasady, nie funkcjonuje przy umowach cywilnoprawnych czy samozatrudnieniu. Strony mogłyby się co prawda umówić na takie rozwiązanie i to chyba jedyne wyjście. Zapłata wynagrodzenia leżałaby wówczas np. po stronie zleceniodawcy. Ale co z wypłatą wynagrodzenia przy umowie o dzieło czy samozatrudnieniu albo gdy jednocześnie jest realizowanych kilka umów? Kto miałby ją wypłacać i jak określić jej wysokość? – zastanawia się Wioletta Żukowska-Czaplicka.

Jak zaznacza, to wyraźnie pokazuje, że jest to zbyt skomplikowane zagadnienie i trudne do jednoznacznego rozstrzygnięcia z uwagi na specyfikę umów cywilnoprawnych.

– Z tego też względu ustawodawca zdecydował, że pewne uprawnienia przysługują jedynie pracownikom z uwagi na charakter wykonywanej pracy (podporządkowanie, regularność). W obecnym stanie prawnym koszty i konsekwencje nieobecności pracowników, związane z honorowym krwiodawstwem, ponoszą wyłącznie pracodawcy. Wątpliwe jest, aby zgodzili się na nie np. zlecający dzieło. Chyba że to państwo wzięłoby te koszty na siebie. Ale ze względu na problemy finansowe NFZ, jest to raczej mało prawdopodobne – podsumowuje rozmówczyni PulsHR.pl.

Jak pomysł oceniają związki zawodowe? Grzegorz Sikora, dyrektor ds. komunikacji Forum Związków Zawodowych, przyznaje, iż pomysł jest jak najbardziej warty wysiłku w zakresie prac legislacyjnych.

– Forum popiera tego typu rozwiązanie. Natomiast szerzej będziemy mogli odnieść się do tej kwestii w przypadku pojawienia się konkretnego projektu zmiany w przepisach. Na poziomie idei, wyrażamy zdecydowane poparcie – podkreśla dla PulsHR.pl.

Zaznacza też, że na dziś nie ma żadnych przeciwskazań, aby w ramach umów cywilnoprawnych umożliwiać przerwę w postaci dwóch dni wolnego w wykonywaniu czynności cywilnoprawnych w ramach regeneracji dla krwiodawców. Nic nie stoi na przeszkodzie, by takie ustalenia np. zawrzeć w umowie cywilnoprawnej.

Rozszerzenie przywilejów, ale połączone z przeniesieniem obowiązku refundacji finansowania na Skarb Państwa

Jak zwraca uwagę na portalu PulsHR.pl radca prawny z kancelarii Gardocki i Partnerzy Adwokaci i Radcowie Prawni Iwona Smolak, członkini Forum Ekspertów Ad Rem, obecnie kością niezgody pozostaje kwestia finansowania dni wolnych od pracy, z jakich w sposób odpłatny może korzystać krwiodawca.

– Obecnie wynagrodzenie za te dni wolne finansuje pracodawca krwiodawcy z własnych środków. Co – w świetle faktu, iż krwiodawstwo ma charakter prospołeczny i przynosi korzyści całemu społeczeństwu – oceniać należy jako niezasadne, a wprost niewłaściwe – komentuje Iwona Smolak.

Zdaniem adwokata Piotra Bocianowskiego z Forum Ekspertów Ad Rem zasadne byłoby wprowadzenie zmian kompleksowych, tj. przeniesienie w całości obowiązku refundacji utraconego zarobku i kosztu nieobecności na skarb państwa.

– Powinno to dotyczyć pracowników oraz osób zatrudnionych na podstawie umów cywilnoprawnych. Trudno bowiem byłoby wdrożyć rozwiązania, które nałożą np. na zleceniodawców lub zlecających usługi obowiązek zwrotu utraconego wynagrodzenia dla krwiodawców (tak jak w przypadku pracodawców) lub też obowiązek zwolnienia ich ze świadczenia usług – komentuje.

Jak zaznacza, stosunek pracy a umowy cywilnoprawne to dwie odmienne podstawy zatrudnienia, regulowane przez dwie odmienne regulacje – tj. kodeks pracy i kodeks cywilny.

– W przypadku umów cywilnoprawnych nie mamy do czynienia np. ze zwolnieniem z obowiązku pracy lub też wypłatą wynagrodzenia w przypadku braku realizacji umowy. Co więcej, w obecnym stanie prawnym stosowanie umów cywilnoprawnych przez pracodawców w warunkach stosunku pracy jest penalizowane. Trudno więc zrównywać te dwie formy zatrudnienia poprzez zmiany ustawy o publicznej służbie krwi. Inaczej mielibyśmy do czynienia z brakiem spójności w przepisach prawa: z jednej strony ustawodawca zakazuje nadużywania umów cywilnoprawnych, z drugiej zaś zrównuje obie formy zatrudnienia (pracowniczą i cywilną) – podsumowuje.

Dane GUS również wskazują, że osoby, które udadzą się na donację po raz pierwszy, bardzo często decydują się na taki ruch ponownie. Wśród dawców nieco powyżej 78 proc. stanowili ci, którzy oddali krew więcej niż jeden raz, tj. dawcy wielokrotni stali i powtórni (73,3 proc. w roku 2021).

Wśród krwiodawców przeważają osoby w wieku od 25 do 44 lat (63,8 proc.). Osoby w wieku od 18 lat do 24 lat stanowiły w 2022 roku 18,1 proc. wszystkich krwiodawców, a osoby w wieku od 45 lat do 64 lat – 18 proc. Zdecydowaną większość krwiodawców stanowią mężczyźni.

Parytety w organach spółek giełdowych

18 lutego rząd zajmie się projektem ustawy wprowadzającej parytet w organach spółek giełdowych. Projektodawca określił, jak liczyć wymagane wskaźniki kobiet i mężczyzn i czy dotyczyć mają one osobno zarządu i rady nadzorczej, czy obu tych organów łącznie. Nowe przepisy szybciej obejmą spółki Skarbu Państwa. Ostatecznie jednak nie będą miały zastosowania do firm państwowych, które nie są notowane na Giełdzie Papierów Wartościowych.

Po wielu miesiącach wymiany stanowisk, w porządku obrad Rady Ministrów znalazł się projekt o równowadze płci, wpisany do wykazu prac rządowych pod numerem UC63 (pełna nazwa: projekt ustawy o zmianie ustawy o ofercie publicznej i warunkach wprowadzania instrumentów finansowych do zorganizowanego systemu obrotu oraz o spółkach publicznych oraz ustawy o wdrożeniu niektórych przepisów Unii Europejskiej w zakresie równego traktowania).

Czego dotyczy projekt o parytetach

Projekt implementuje unijną dyrektywę 2022/2381 w sprawie poprawy równowagi płci wśród dyrektorów spółek giełdowych oraz powiązanych środków. Zarówno akt europejski, jak i polski projekt, posługują się pojęciem „niedostatecznie reprezentowanej płci”, może chodzić bowiem tak o kobiety, jak i o mężczyzn. Projekt ustawy przewiduje, że przez płeć niedostatecznie reprezentowaną w organach spółki należy rozumieć płeć, której przedstawiciele zajmują nie więcej niż 49 proc. łącznej liczby stanowisk w tych organach.

Przepisy ze względu na swoją materię budzą wiele emocji, tak naprawdę jednak będą miały zastosowanie do – jak wylicza odpowiedzialne za projekt Ministerstwo Sprawiedliwości – ok. 200 polskich spółek.  Chodzi o podmioty notowane na Giełdzie Papierów Wartościowych, które dodatkowo mają status dużego przedsiębiorcy (zatrudniają co najmniej 250 pracowników spełniają jeden z progów finansowych). Polski projektodawca wprost wskazał, że nowych przepisów nie stosuje się do mikroprzedsiębiorców oraz do małych i średnich przedsiębiorców.

Równowaga płci i polityka równowagi płci

Duże spółki giełdowe, których dotyczą nowe obowiązki, będą zobligowane do zapewnienia równowagi płci w swoich organach. W toku prac nad projektem wątpliwości budziła kwestia określenia odpowiednich wskaźników oraz tego, czy powinny one odnosić się do zarządu i rady nadzorczej łącznie, czy też do każdego z tych organów osobno. Ostatecznie projektodawca zaproponował następujące wymogi:

– łączna liczba stanowisk w organach spółki zajmowanych przez osoby należące do niedostatecznie reprezentowanej płci jest nie mniejsza niż liczba najbardziej zbliżona do 33 proc. liczby wszystkich stanowisk w organach spółki oraz osoby należące do niedostatecznie reprezentowanej płci zajmują stanowiska w każdym z organów spółki;
– docelową liczbę stanowisk w organach spółki zajmowanych przez osoby należące do niedostatecznie reprezentowanej płci określa załącznik do dyrektywy 2022/2381.

Marcin Malinowski, adwokat w Gardocki i Partnerzy Adwokaci i Radcowie Prawni w komentarzu dla prawo.pl, zwraca uwagę, że zgłaszane na wcześniejszych etapach prac niejasności co do tych wskaźników zostały w ostatecznej wersji projektu wyjaśnione. – Nie ma już m.in. wątpliwości co do sposobu liczenia wskaźników „33 proc.” i maksymalnego progu tj. „nie więcej niż 49 proc.” (dotyczą one łączne liczby stanowisk w organach spółki), usunięto też kontrowersyjny zapis co samodzielnego decydowania przez spółkę (w pewnych okolicznościach), w którym organie spółki osoba dana osoba zajmie stanowisko. Moim zdaniem wejście w życie ustawy w takim kształcie byłoby niedopuszczalne – zważywszy na tak dalece odmienne funkcje każdego z organów w spółce – wskazuje prawnik. – Docelowe zasady obsadzania w organach spółek zajmowanych przez osoby należące do niedostatecznie reprezentowanej płci, nadal określa załącznik do dyrektywy, do którego ustawa nadal odsyła wprost – dodaje.

Duże spółki giełdowe będą też zobowiązane do prowadzenia tzw. polityki równowagi płci, która zostanie określona w uchwale walnego zgromadzania. Polityka równowagi określi w szczególności: zasady procesu doboru osoby na określone stanowisko w organie, zasady wskazywania kandydatów do organów spółek; programy rozwoju kariery dla kobiet i mężczyzn; strategię zarządzania zasobami ludzkimi. Zarząd spółki będzie corocznie sporządzał sprawozdania z realizacji tej polityki. Za uchybienia spółka może zostać ukarana karą pieniężną przez Komisję Nadzoru Finansowego. Ponadto kandydat do organu, wobec którego naruszono wymogi przewidziane w ustawie, będzie mógł dochodzić odszkodowania na drodze cywilnoprawnej.

Wątpliwości dotyczące spółek Skarbu Państwa

– Ostateczna wersja projektu wydaje się sensownym kompromisem, choć mnie osobiście wciąż rażą dwie kwestie. Pierwsza to dość nieprecyzyjne sformułowanie zbioru spółek, w których „prawa z akcji wykonuje minister właściwy do spraw aktywów państwowych” – nie jest jasne, czy chodzi o pakiet kontrolny, czy o dowolną liczbę akcji. Druga kwestia to niezwykle wysoka sankcja – aż do wysokości 5 proc. rocznych przychodów. Jestem przekonany, że dużo lepszym rozwiązaniem byłyby zachęty niż kary – mówi dr Mirosław Kachniewski, prezes zarządu Stowarzyszenia Emitentów Giełdowych.

Duże spółki giełdowe, w których prawa z akcji wykonuje minister aktywów, zostaną objęte wcześniejszym terminem do podjęcia środków w celu zapewnienia parytetów. W ich przypadku będzie to 31 grudnia 2025 r. Jak czytamy w uzasadnieniu do projektu, przepis jest odpowiedzią na założenie, że „spółki z udziałem Skarbu Państwa powinny być postrzegane jako liderzy w przełamywaniu barier i osiąganiu celów implementowanej dyrektyw”. W toku prac nad ustawą pojawiały się głosy ze strony Fundacja Liderek Biznesu oraz ministra aktywów państwowych Jakuba Jaworowskiego, by pójść jeszcze dalej i objąć parytetami także duże spółki Skarbu Państwa, które nie są notowane na GPW. Ministerstwo Sprawiedliwości informowało nawet o zamiarze modyfikacji jednego z przepisów, ale ostatecznie się nie zdecydowało się na ten krok. Nie zgodziło się także na postulat, by w ustawie wprowadzić feminatywy.

Termin wejścia w życie

– Niestety, prace nad implementacją dyrektywy do polskiego porządku prawnego trwają bardzo długo – zwraca uwagę prezes Kachniewski. – Termin na dostosowanie wydaje się odległy (połowa roku 2026, choć dla spółek SP to ma być już koniec tego roku), ale jeśli weźmiemy pod uwagę, że kadencja organów spółki trwa najczęściej trzy lata, to emitenci powinni byli znać tę regulację już wiosną ub. r., tak aby w przypadku wyborów rad nadzorczych w roku 2024 móc skompletować organy zgodnie z wymogami prawa, bez konieczności dokonywania zmian w trakcie kadencji – dodaje.

Czy pieniądze od Cinkciarza da się odzyskać?

Do prokuratury wpłynęło już ponad 1200 zawiadomień o możliwych oszustwach na szkodę klientów kantoru Cinkciarz.pl. Na zabezpieczonych w śledztwie rachunkach nie ma jednak dość środków, by zaspokoić wszystkie roszczenia. Również dochodzenie swoich spraw na drodze cywilnej napotyka na problemy. Prawnicy reprezentujący poszkodowanych czekają teraz na ruch sądu, który rozpozna wniosek o upadłość spółki. Zastanawiają się też nad możliwością egzekucji z bitcoinów.

– Do tej pory wpłynęło ponad 1200 zawiadomień o możliwości popełnienia przestępstwa od klientów spółki Cinkciarz.pl – mówi Prawo.pl Anna Marszałek, prokurator, rzecznik prasowy Prokuratury Regionalnej w Poznaniu.

Przypomnijmy, o problemach znanego internetowego kantoru wymiany walut zrobiło się głośno jesienią ub.r. Na początku października Komisja Nadzoru Finansowego pozbawiła licencji płatniczej siostrzaną spółkę Conotoxia, zaś prokuratura wszczęła śledztwo dotyczące możliwości popełnienia oszustwa przy wymianie walut. W następnych miesiącach media informowały o kolejnych, niekiedy znanych publicznie osobach, które nie otrzymały pieniędzy. Aktorka Anna Dereszowska dopomina się zwrotu 436 tys. zł, jakie wpłaciła w celu wymiany na euro. Prezenter Karol Strasburger, który korzystał z usług kantoru w związku z pobytem za granicą, miał stracić równowartość ponad 30 tys. zł – w złotych polskich, euro i koronach czeskich.

Sprawy karne i cywilne przeciwko Cinkciarz.pl

W grudniu 2024 r. prokurator wydał postanowienie o blokadzie rachunków spółki. Jak mówi prokurator Marszałek, nie ma już możliwości, by Cinkciarz.pl księgował i przyjmował na rachunki wpłaty od kolejnych osób.

– Całościowej wartości szkody nie podajemy, cały czas do Prokuratury Regionalnej w Poznaniu, a także do Komendy Wojewódzkiej Policji w Gorzowie Wielkopolskim oraz innych jednostek wpływają kolejne zawiadomienia od osób, które jeszcze przed blokadą kont próbowały wymienić walutę w ramach usługi Cinkciarz.pl – mówi rzeczniczka poznańskiej prokuratury rejonowej. – Mogę natomiast potwierdzić, że szacowana kwota środków na zablokowanych rachunkach bankowych nie wystarczy na pokrycie całości roszczeń dotychczas zgłoszonych przez pokrzywdzonych – dodaje.

Liczba osób, które czekają na pieniądze z kantoru, jest jednak wyższa niż 1200 – nie wszyscy zadecydowali się bowiem na składanie zawiadomić do prokuratury. Niektórzy próbują odzyskać pieniądze jedynie na drodze cywilnej. W typowym scenariuszu pozew przeciwko kantorowi jest kierowany do sądu w Zielonej Górze (rejonowego lub okręgowego, w zależności od wartości przedmiotu sprawy), gdzie siedzibę ma Cinkciarz.pl oraz inne spółki z grupy Conotoxia Holding. Część powodów wnioskowała o udzielenie zabezpieczeń poprzez zajęcie środków pieniężnych na rachunkach bankowych. Zdarzało się, że sądy udzielały takich zabezpieczeń oraz wydawały nakazy zapłaty, które są przez spółkę Cinkciarz.pl zaskarżane.

– Natomiast w dzisiejszej sytuacji, kiedy konta bankowe Cinkciarz pl. pozostają zabezpieczone na rzecz prokuratury, istotną kwestią nie jest zaskarżenie nakazów zapłaty, ale możliwość skutecznej ich egzekucji przez komornika – zwraca uwagę Kinga Tabor–Kłopotowska, adwokat, partner w Gardocki i Partnerzy Adwokaci i Radcowie Prawni (kancelaria reprezentuje klientów Cinkciarz.pl).

– Wobec blokady rachunków bankowych przez prokuraturę składanie wniosków o zabezpieczenie jest dzisiaj bezcelowe – uważa wręcz Jacek Szymański, adwokat, wspólnik w kancelarii Szymański Wyjatek (również reprezentującej klientów kantoru). – O ile bowiem rozpoznający taki wniosek sąd najpewniej uwzględni, to już komornik nie będzie mógł, ze względu na dokonane przez prokuraturę blokady wykonać zabezpieczenia tzn. zająć środków zgromadzonych na koncie i przekazać ich na rachunek depozytowy ministra finansów – tłumaczy.

Jak dodaje mec. Szymański, inaczej sytuacja mogłaby się prezentować w przypadku uzyskania prawomocnego nakazu zapłaty lub wyroku przeciwko spółce. – Blokada dokonana przez prokuraturę ma charakter zabezpieczający i nie powinna moim zdaniem prowadzić do wyłączenia możliwości prowadzenia egzekucji na rzecz wierzycieli takim tytułem wykonawczym dysponujących – mówi. Zastrzega jednak, że nie można w zakresie oceny tego problemu odwołać się do praktyki, gdyż wszystkie nakazy zapłaty są przez Cinkciarza zaskarżane.

Wniosek o upadłość Cinkciarz.pl

Sytuacja może zmienić w związku z podaną przez media informacją o złożeniu przez jednego z wierzycieli wniosku o ogłoszenie upadłości spółki.

– W tej sytuacji można się spodziewać, że zostanie ustanowiony tymczasowy nadzorca sądowy bądź zarządca przymusowy – mówi mec. Tabor–Kłopotowska. Jak tłumaczy, osoby takie podejmą działania polegające na kontroli majątku Cinkciarz pl., jego oszacowaniu i zabezpieczeniu. – Okaże się też, czy sąd ostatecznie ogłosi upadłość Cinkciarz pl. i czy wierzyciele będą zgłaszać swoje wierzytelności w nowej sytuacji prawnej – dodaje.

– Ustanowienie nadzorcy sądowego albo zarządcy przymusowego to rozwiązania tymczasowe. Jeżeli sąd ogłosi upadłość spółki, wszystkie jej środki trafią do masy upadłości zarządzanej przez syndyka. Dotyczy to także środków zajętych przez komornika, a moim zdaniem również środków z rachunków bankowych zajętych przez prokuratora – mówi Robert Pogorzelski, adwokat prowadzący kancelarię pod własnym nazwiskiem (nie występuje w sprawach Cinkciarz.pl). Jak dodaje, upadłość nie jest jeszcze przesądzona – może okazać się np., że sam Cinkciarz złoży wniosek o postępowanie sanacyjne, który będzie wcześniej rozpoznawany. Natomiast w razie ogłoszenia upadłości wszystkie postępowania cywilne przeciwko spółce zostaną zawieszone.

– Poszkodowani będą musieli zgłaszać swoje wierzytelności do syndyka bez względu na to, czy wcześniej podejmowali jakieś czynności egzekucyjne – wyjaśnia mec. Pogorzelski. – W ciągu 30 dni od opublikowania obwieszczenia o upadłości zgłoszenie wierzytelności syndykowi jest bezpłatne. Dopiero przeprowadzenia postępowania upadłościowego pozwoli określić wielkość majątku spółki. Wtedy okaże się, czy i w jakiej wysokości zostaną zaspokojeni poszczególni wierzyciele – dodaje.

Mec. Szymański przyznaje, że w związku z wnioskiem o upadłość powstaje pytanie o celowość wszczynania postępowań sądowych. – W związku jednak z brakiem informacji pozwalających na ocenę zasadności takiego wniosku muszę jednak ograniczyć się do stwierdzenia, że tak długo jak upadłość nie zostanie ogłoszona, tak długo jedyną ścieżką dochodzenia roszczeń od spółki będzie kierowanie przeciwko niej pozwów w postępowaniu cywilnym – zaznacza. W jego ocenie takie postępowanie może mieć swoją doniosłość także później, zarówno w ewentualnym postępowaniu upadłościowym, jak i w ewentualnym procesie przeciwko członkom zarządu.

Cinkciarz.pl – jeśli nie upadłość, to co?

Prawnicy nie wykluczają bowiem scenariusza, w którym pieniędzy nie udaje się odzyskać z majątku spółki, możliwe jest natomiast ich odzyskanie z prywatnego majątku osób zarządzających.
– Ewentualne postępowanie karne może dotyczyć osób fizycznych, a nie spółki. Sąd w postępowaniu karnym może jednak orzec w stosunku od konkretnych osób obowiązek naprawienia szkody – mówi Robert Pogorzelski. – W przypadku braku skuteczności egzekucji wobec spółki, także w razie braku zaspokojenia w postępowaniu upadłościowym, poszkodowani mogą na podstawie art. 299 kodeksu spółek handlowych dochodzić roszczeń od członków zarządu. Jest to jednak uzależnione od niezłożenia przez członków zarządu wniosku o upadłość w wymaganym terminie.

Zarząd Cinkciarz.pl, zapytany przez Prawo.pl o pomysły na wyjście z problemów i rozliczenie się z klientami, poinformował, że podjęta została decyzja o przekształceniu Cinkciarz.pl ze spółki z ograniczoną odpowiedzialnością w spółkę akcyjną.

– Szykujemy dokumentację do zyskania licencji bankowej na terenie Unii Europejskiej. Jesteśmy w trakcie zaawansowanych prac nad pełną ofertą bankową i zakończyliśmy etap projektowy ekranów. Dzięki gwarancjom bankowym firma zapewni bezpieczeństwo środków na najwyższym poziomie, zgodnym z europejskimi standardami. Prowadzimy też zaawansowane rozmowy z międzynarodowymi funduszami inwestycyjnymi, w celu uzyskania wsparcia, które umożliwiłoby nasz dalszy rozwój – czytamy w stanowisku spółki.

Problem w tym, że eksperci z rezerwą podchodzą do wiarygodność ostatnich komunikatów Cinkciarza. – Spółka pozostaje niekonsekwentna w zakresie wyjaśnienia przyczyn braku dostępu swoich klientów do zgromadzonych środków – zwraca uwagę mec. Szymański. Jak wylicza, początkowo wskazywała na usterki techniczne, potem informowała o pracach informatycznych w celu dostosowania systemów do zaleceń Komisji Nadzoru Finansowego. – W końcu spółka oskarżyła również rozmaite banki o działanie w zmowie i utrudnianie jej działalności – mówi mec. Szymański.

Czy bitcoiny Marcina Pióro naprawdę istnieją?

W jeszcze innym komunikacie Cinkciarz.pl oskarżył prokuratorów oraz funkcjonariuszy Centralnego Biura Śledczego Policji o kradzież „znaczących kwot gotówki w różnych walutach oraz wartościowych przedmiotów”. Miało do tego dojść podczas przeszukania. Według spółki funkcjonariusze zabrali m.in. sześć pendrive’ów, na których przechowywane miały być zapisane „dane dostępowe do 33 portfeli z kryptowalutą bitcoin, w których łącznie znajdowało się 492 BTC”. Aktywa te miały być nabywane od 2015 r. i stanowić prywatną własnością prezesa Cinkciarz.pl Marcina Pióro jako osoby fizycznej.

Prokuratura potwierdziła, że faktycznie doszło do przeszukania i zabezpieczenia mienia. „Czynności te przeprowadzone zostały z zachowaniem wszelkich standardów oraz w oparciu o obowiązujące w powyższym zakresie przepisy prawa” – oświadczyła, zaprzeczając zarzutom o kradzież.

Prawnicy zastanawiają się teraz, czy w toku śledztwa faktycznie nie zostały zabezpieczone bitcoiny wspomniane w oświadczeniu Cinkciarz.pl . Spółka nie odpowiedziała na pytania Prawo.pl o dowody na ich istnienie.

– W toku przeszukania w siedzibie spółki Cinkciarz.pl zabezpieczono zarówno mienie w postaci materialnej, jak i nośniki zawierające dane elektroniczne. Na ten moment prokuratura nie ujawnia, jaka jest zawartość tych nośników. Stanowi to tajemnicę śledztwa – mówi prokurator Anna Marszałek.

Czy jest możliwa egzekucja z bitcoinów

Zakładając roboczo, że kryptoaktywa prezesa Cinkciarza faktycznie istnieją – czy mogą zostać spieniężone ma poczet spłacenia zobowiązań wobec klientów?

– Zasadniczy kłopot związany z prowadzeniem egzekucji z bitcoina i z kryptowalut w ogóle wiąże się z jego niejasnym na gruncie polskiego prawa charakterem. W doktrynie panuje zgoda co do tego, że w obecnym stanie prawnym w zasadzie jedyną drogą do prowadzenia egzekucji z kryptowalut jest przyjęcie, że stanowią one inne prawo majątkowe, o którym mowa w treści art. 909 kodeksu postępowania cywilnego – wskazuje mec. Jacek Szymański. Jego zdaniem tego rodzaju konkluzja prowadzi zaś do mało atrakcyjnego dla wierzycieli wniosku, że egzekucja z bitcoina będzie możliwa wówczas, gdy dłużnik wejdzie w jakąś relacje z osobą trzecią, która to relacja stworzy roszczenie o wydanie bitcoina podlegające wówczas zajęciu. – Jest więc mocno pod górkę. Być może, również dzięki sprawie Cinkciarza, intensywności jej publicznego rezonowania, ustawodawca dostrzeże potrzebę pilnej w tym zakresie interwencji – dodaje nasz rozmówca.

Mec. Tabor–Kłopotowska zgadza się, że cyfrowe aktywa mogą być traktowane jako prawa majątkowe, a proces egzekucji komorniczej z kryptowalut choć trudny, jest możliwy do przeprowadzenia. – Kryptowaluty takie jak bitcoin są przechowywane w cyfrowych portfelach, do których dostęp zabezpieczają prywatne klucze. Komornik na wniosek wierzyciela może ich poszukiwać i je zabezpieczać tak jak inne składniki majątku dłużnika. Choć wymaga to wiedzy specjalistycznej związanej z rynkiem aktywów cyfrowych jest możliwe do przeprowadzenia. Jednocześnie dłużnik posiadane kryptowaluty powinien wykazać jako swój majątek, jeśli go ukrywa jego zachowanie może wyczerpać znamiona przestępstwa z art. 300 kodeksu karnego – wskazuje prawniczka. Jak dodaje, bitcoiny jako majątek podejrzanego, a więc konkretnej osoby fizycznej, mogą zostać zabezpieczone w toku procesu karnego – na poczet przyszłych kar i obowiązku z naprawienia szkody.  

Mec. Szymański uważa, że zarówno w wyniku postępowania cywilnego, jak i postępowania karnego, mogłoby dojść do zaspokojenia klientów Cinkicarz.pl z kryptopwaluty – przyjmując jednak robocze założenie, że egzekucja okaże się możliwa oraz że kryptoaktywa faktycznie stanowią własność prezesa Cinkicarz.pl.

 

Ścianki działowe kością niezgody przy ustalaniu powierzchni użytkowej lokalu

W wypadku obliczania powierzchni użytkowej lokalu najwięcej emocji budzą ściany działowe. Konkretnie chodzi o to, czy powierzchnia pod nimi powinna być uwzględniana przy obliczaniu powierzchni użytkowej, czy też nie – piszą na portalu prawo.pl Anna Halczuk-Izydorczyk i Michalina Woch z Kancelarii Prawnej Gardocki i Partnerzy Adwokaci i Radcowie Prawni.

Powierzchnia użytkowa lokalu to jedno z kluczowych pojęć w branży nieruchomości, które bezpośrednio wpływa na wartość mieszkania oraz decyzje zakupowe nabywców. Jej prawidłowe określenie ma nie tylko konsekwencje finansowe, ale również prawne.

Czym jest powierzchnia użytkowa?

Zgodnie z art. 2 ust. 1 pkt 7 ustawy z 21 czerwca 2001 r. o ochronie praw lokatorów powierzchnia użytkowa to powierzchnia wszystkich pomieszczeń służących potrzebom mieszkalnym i gospodarczym lokatora, niezależnie od ich przeznaczenia i sposobu używania. W praktyce oznacza to, że powierzchnia użytkowa obejmuje zarówno pokoje, jak i inne przestrzenie mieszkalne, np. kuchnie czy przedpokoje.

Jednym z najczęściej poruszanych aspektów powierzchni użytkowej jest kwestia ścian działowych. Stanowią one przegrody wewnętrzne, których głównym celem jest podział przestrzeni na mniejsze strefy funkcjonalne. Mogą być wykonane z różnych materiałów, takich jak cegła, płyty gipsowo-kartonowe czy konstrukcje modułowe. Z perspektywy nabywców i deweloperów istotne jest, czy powierzchnia pod ścianami działowymi powinna być uwzględniana przy obliczaniu powierzchni użytkowej. Zagadnienie to przez lata budziło liczne kontrowersje i interpretacje.

Różne normy

Przed wejściem w życie aktualnych regulacji, podstawą prawną dla określania powierzchni użytkowej była norma PN-ISO 9836:1997. Choć zawierała ogólne wytyczne dotyczące sposobu liczenia powierzchni, pozostawiała wiele miejsca na dowolne interpretacje. W rezultacie deweloperzy często wliczali powierzchnię pod ścianami działowymi do całkowitej powierzchni użytkowej. Argumentowano, że nabywcy mogą je swobodnie przestawiać lub usuwać, co zwiększa funkcjonalność mieszkania. Taka praktyka była jednak krytykowana przez nabywców, ponieważ prowadziła do nieścisłości w rzeczywistej ocenie dostępnej przestrzeni.

Przełomem było rozporządzenie Ministra Rozwoju z 11 września 2020 r., które wprowadziło obowiązek precyzyjnego uwzględniania wskaźników powierzchniowo-kubaturowych zgodnie z Polską Normą PN-ISO 9836.

W praktyce oznacza to, że deweloperzy muszą uwzględniać przepisy normy w projektach budowlanych, szczególnie w kontekście obliczania powierzchni pod ścianami działowymi. Choć linia orzecznicza w tej kwestii nadal się kształtuje, sądy coraz częściej przychylają się do interpretacji korzystnej dla nabywców.

Problematyczne ściany działowe

Deweloperzy powinni zadbać o zgodność dokumentacji z aktualnymi przepisami, aby uniknąć potencjalnych sporów z klientami. Kluczowe kroki to:
– współpraca z ekspertami – konsultacja projektów z prawnikami i architektami zapewnia zgodność z regulacjami,
– przejrzysta komunikacja z klientami – jasne określenie, jakie powierzchnie wliczono do użytkowej,
– aktualizacja procedur – wdrożenie nowych standardów obliczeniowych w procesie projektowania.
W przypadku gdy deweloper uwzględnia w powierzchni użytkowej lokalu powierzchnię ścian działowych, coraz więcej nabywców nieruchomości decyduje się na dochodzenie swoich praw na drodze sądowej. Konsumenci domagają się wówczas wyrównania różnicy między ceną obliczoną na podstawie powierzchni użytkowej określonej przez dewelopera a ceną obliczoną zgodnie z powierzchnią ustaloną w oparciu o obowiązujące rozporządzenie.

Precedensowe orzeczenie sądowe

24 kwietnia 2024 r. Sąd Okręgowy Warszawa-Praga w Warszawie wydał wyrok w sprawie o sygn. akt IV Ca 1735/23, który może mieć istotne znaczenie dla nabywców lokali mieszkalnych. W orzeczeniu tym sąd uznał, że powierzchnia pod ścianami działowymi nie powinna być bowiem uwzględniana przy obliczaniu metrażu mieszkania.

Sąd dokonał wyraźnego rozróżnienia między trwałymi ścianami działowymi a ruchomymi przepierzeniami, podkreślając, że ściany murowane nie mogą być traktowane jako część powierzchni użytkowej, nawet jeśli postanowienia umowy deweloperskiej stanowiły inaczej. W opinii sądu praktyki polegające na zmienianiu norm prawnych w umowach stanowią naruszenie przepisów i prowadzenie do obejścia prawa na niekorzyść konsumentów.

Zmiany w przepisach dotyczących powierzchni użytkowej lokalu to wyzwanie, ale również szansa na poprawę relacji z nabywcami i uniknięcie potencjalnych konfliktów prawnych. Zrozumienie i stosowanie nowych regulacji może stać się przewagą konkurencyjną na rynku nieruchomości.

TSUE oceni dziś 120-dniowy termin płatności w polskich umowach

Termin zapłaty określony w umowie nie może przekraczać 60 dni, chyba, że między stronami doszło do „wyraźnego ustalenia” dłuższego terminu. A co w sytuacji, gdy silniejsza ze stron zorganizuje przetarg i jednostronnie określi w nim termin 120-dniowy, a słabsza, nie widząc szans na negocjacje, złoży ofertę? Taką sprawę oceni w czwartek Trybunał Sprawiedliwości UE.

Spór dotyczył rozliczeń między spółką A., produkującą urządzenia górnicze, a kontrolowaną przez Skarb Państwa spółką P. z sektora wydobywczego. A. brała udział w wielu aukcjach spotowych i przetargach organizowanych przez P. Każdorazowo wymagało to akceptacji warunków aukcji lub przetargu ustalanych jednostronnie przez zamawiającą. Jednym z takich warunków był termin płatności wynoszący 120 dni liczonych od dnia otrzymania przez zamawiającego faktury.

Obie strony zawarły szereg umów, z tytułu których A. dostarczała urządzenia i przesłała faktury częściowe. Z uwagi na przekroczenie terminu płatności, A. przesłał kontrahentowi zbiorczą notę księgową, która obejmowała należności z tytułu odsetek oraz rekompensatę za koszty odzyskiwania należności (40 euro od każdej faktury).

Jak liczyć odsetki, gdy termin zapłaty wynosi 120 dni

W grudniu 2021 r. do Sądu Rejonowego Katowice-Wschód wpłynął pozew, w którym spółka A. domagała się od spółki P. 13,7 tys. zł należności odsetkowych oraz 4,4 tys. zł rekompensaty za koszty odzyskiwania należności.

Kluczowym zagadnieniem prawnym okazał się zaprezentowany w pozwie mechanizm naliczania odsetek. Powódka powołała się na ustawę o przeciwdziałaniu nadmiernym opóźnieniom w transakcjach handlowych (w brzmieniu obowiązującym przed 1 stycznia 2020 roku), tj. ustawę antyzatorową. Za okres od 31 do 60 dnia po wystawieniu faktury naliczała odsetki w niższej wysokości (powołując się na art. 5 ustawy), zaś za okres od 61 dnia do dnia zapłaty – w wysokości wyższej (w oparciu o art. 7 ustawy).

Przepis art. 7 ust. 2 ustawy stanowi, że „termin zapłaty określony w umowie nie może przekraczać 60 dni (…) chyba że strony w umowie wyraźnie ustalą inaczej i pod warunkiem, że ustalenie to nie jest rażąco nieuczciwe wobec wierzyciela”. Powódka podnosiła ponadto, że 120-dniowe lub dłuższe terminy płatności są narzucana przez spółki węglowe, które wykorzystują w ten sposób swoją pozycję dominującą. Próby modyfikacji warunków umowy w zakresie płatności, podejmowane w trybie pytań do specyfikacji istotnych warunków zamówienia, nie doprowadziły do zmiany tej praktyki.

Czy termin płatności powinien wynosić 60 dni

Referendarz sądowy wydał nakaz zapłaty, który został zaskarżony przez P. w części dotyczącej 10,7 tys. zł. Pozwana uznała jedynie zasadność odsetek wynikających z art. 5 ustawy antyzatorowej, należnych za okres od 31 dnia od daty otrzymania faktury do terminu wymagalności, tj. za 90 dni wydłużonego terminu zapłaty. Kwestionowała natomiast zasadność zapłaty rekompensaty z tytułu odzyskiwania należności oraz odsetki z art. 7 ustawy. Pozwana nie zgadzała się, że termin płatności faktur powinien wynosić 60 dni. Jak argumentowała, powód zapoznał się ze specyfikacją istotnych warunków zamówienia i składał oferty w postępowaniach, w których obowiązywał 120-dniowy termin płatności.

Sąd rozpoznający pozew nabrał wątpliwości dotyczące wykładni art. 7 ust. 2 ustawy antyzatorowej, który dokonuje transpozycji do polskiego porządku prawnego art. 3 ust. 5 dyrektywy 2011/7. Wynikały one ze specyfiki spornych umów, które zostały zawarte w drodze aukcji lub przetargu i nie podlegały negocjacjom. Zaowocowały pytaniem prejudycjalnym o treści: „Czy art. 3 ust. 5 dyrektywy 2011/7 należy interpretować w ten sposób, że wyraźne ustalenie przez przedsiębiorców terminu płatności przekraczającego 60 dni dotyczyć może jedynie umów, w których postanowienia umowne nie są kształtowane wyłącznie przez jedną ze stron umowy?”.

Sprawa została zarejestrowana przez Trybunał Sprawiedliwości UE pod sygnaturą C-677/22. Wyrok zapadnie 6 lutego 2025 r. 

– Odpowiedź na pytanie prejudycjalne przez TSUE będzie miało istotny wpływ przede wszystkim dla przedsiębiorstw stosujących handlowe umowy adhezyjne – to jest takich, w których znajdują się zapisy obejmujące wydłużone terminy płatności zgodnie z ustawą o przeciwdziałaniu nadmiernym opóźnieniom w transakcjach handlowych. Umowy te tworzone są jednostronnie przez podmiot z reguły silniejszy ekonomicznie, zaś druga strona może tak ustalone warunki umowy zaakceptować i do niej przystąpić lub zrezygnować z jej zawarcia – mówi Marcin Malinowski, adwokat w Gardocki i Partnerzy Adwokaci i Radcowie Prawni dla portalu prawo.pl.

– Odpowiedź na pytanie będzie mieć zatem istotne znaczenie dla firm, które stosują umowy adhezyjne, w tym także te zawierane w drodze aukcji bądź przetargu niepublicznego, w których stosowane będą odroczone płatności dłuższe niż 60 dni – podsumowuje.

„Wyraźne uzgodnienie” – opinia rzecznika TSUE

W swojej opinii rzecznik generalny TSUE Athanasios Rantos skoncentrował się na pojęciach „wyraźnego ustalenia” (w rozumieniu art. 3 ust. 5 dyrektywy 2011/7) i „wyraźnego uzgodnienia” (w rozumieniu motywu 13 dyrektywy). Jak ocenił, sąd odsyłający dąży w istocie do ustalenia, czy w przypadku zawarcia umowy między przedsiębiorstwami akceptacja terminu płatności wynikająca z użycia dokumentów sporządzonych jednostronnie przez dłużnika może zostać uznana za „wyraźne ustalenie”, czy pojęcie to dotyczy wyłącznie umów indywidualnie wynegocjowanych przez strony.

Jak zauważył rzecznik TSUE, z językowej wykładni przepisu wynika, że strony umowy są uprawnione do przedłużenia terminu 60 dni – pod warunkiem, że treść postanowienia przewidującego takie przedłużenie jest wystarczająco jasna i jednoznaczna dla strony umowy uznawanej za stronę słabszą. W jego ocenie możliwości dopuszczenia „wyraźne uzgodnienia” terminu dłuższego niż 60 dni nie można interpretować jako wymogu aktywnego uczestnictwa wszystkich stron umowy w opracowywaniu danego warunku. Podejście to, zdaniem Athanasiosa Rantosa, potwierdza wykładania kontekstualna i celowościowa przepisów, a także geneza dyrektywy 2011/7.

Rzecznik zaproponował więc, by Trybunał odpowiedział, że  „wyraźne ustalenie” terminu płatności dłuższego niż 60 dni jest dopuszczalne w umowach między przedsiębiorcami, których warunki zostały ukształtowane jednostronnie –  „o ile ustalenie to wynika z umowy w sposób wystarczająco jasny i jednoznaczny, aby zapewnić, że strony umowy będą mieć pełną świadomość jego istnienia, przy czym ewentualne przedłużenie terminu płatności nie może być jedynie wywodzone z wykładni innych warunków umowy lub z rzeczywistego zachowania stron umowy”.

W opinii mec. Malinowskiego, prawodawca unijny stosując w dyrektywie sformułowanie „wyraźnego ustalenia” co do wydłużonego terminu płatności, miał w zamyśle uniknięcie nieprecyzyjnych zapisów w każdej umowie handlowej – bez względu na sposób jej zawarcia. Nie chodziło zaś om to, by przepisy te dotyczyły wyłącznie umów wcześniej negocjowanych, w których strony postanowienie co do wydłużonych terminów wyraźnie uzgodnią lub ustalą.

– W efekcie mielibyśmy do czynienia z sytuacją, wydłużone terminy zapłaty powyżej 60 dni (które i tak stanowią wyjątek od reguły) można stosować – zgodnie ze wspomnianą dyrektywą i w następstwie przyjętymi rozwiązaniami w ustawie – wyłącznie w kontraktach zawieranych w drodze negocjacji i równowagi stron. Podmioty stosujące rozpisujące przetargi niepubliczne i posiłkujące się w nich np. rozwiązaniami kredytu kupieckiego zostałyby pozbawione takiej możliwości – wskazuje prawnik.